Czwarta władza – recenzja filmu. Najlepszy Spielberg od dawna
Są reżyserzy na tyle uznani, że każdy ich kolejny film jest w zasadzie lekturą obowiązkową. Jednym z nich, bez dwóch zdań, jest Steven Spielberg, który poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi. Mimo więc, że Czwarta władza wygląda jak produkcja niemal krzycząca „dawać Oscary”, nie mogłem doczekać się seansu. I nie zawiodłem się, okazało się bowiem, że Spielberg nakręcił swoje najlepsze dzieło od ładnych kilkunastu lat.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Na początku lat 70. XX wieku wojna w Wietnamie trwała już od bardzo dawna. Tymczasem New York Times dotarł do ściśle tajnego raportu, z którego wynikało, że kolejne ekipy rządzące USA od lat kłamią w tej sprawie, wysyłając żołnierzy, by walczyli w konflikcie, którego nie da się wygrać. Po tym jak sąd zakazał gazecie publikować dalszych artykułów, kopia raportu trafiła do redakcji małej (w tamtych czasach) gazety The Washington Post. Osoby nią kierujące stanęły przed nie lada dylematem, co zrobić z uzyskanymi materiałami.
Chociaż rzecz dzieje się w dawnych czasach, Czwarta władza jest tak naprawdę filmem bardzo aktualnym. To odpowiedź na prezydenturę Trumpa, Spielberg zdaje się klepać po plecach przerażonych faktem, że ktoś taki stoi na czele ich kraju i przypominać, że z większymi trudnościami Stany Zjednoczone dawały sobie już radę. To też próba tchnięcia wiary i optymizmu w media, pokazanie, że mogą (i powinny!) kontrolować rządzących. Z jednoczesnym zauważeniem, że im więcej osobistych kontaktów na stopniu przyjacielskim, tym trudniej o obiektywizm i tym łatwiej o przemilczanie różnych posunięć polityków. Poleciłbym też seans wszystkim, którzy nie rozumieją, po co komu trójpodział władzy i jak niesamowicie istotne jest posiadanie w państwie niezależnego Sądu Najwyższego (względnie Trybunału Konstytucyjnego).
To ostatnie może być w sumie największą wartością tematyczną filmu, bowiem Czwarta władza – chociaż jestem pewien, że nie takie było założenie – gdy o niej teraz myślę, jest produkcją w gruncie rzeczy bardzo smutną. Owszem, ujawnienie kłamstw kolejnych administracji w kwestii Wietnamu było wielkim osiągnięciem (za chwilę pojawi się kolejne, bo bohaterowie są niemal w przededniu wybuchu afery Watergate). Problem w tym, że niestety to se ne vrati. Świat się zmienił, gazety są o wiele słabsze niż dawniej i nikt nie ma już ani czasu ani tym bardziej środków, by oddelegować wielu pracowników do kilkumiesięcznego śledztwa. Nie mówiąc już o tym, czy obecnie, w dobie Internetu i mediów społecznościowych oraz w związku z tym, że emocje coraz bardziej zaczynają zastępować fakty, ktokolwiek przejąłby się takimi rewelacjami. Odczucie to wspomagają zdjęcia Janusza Kamińskiego, etatowego operatora Spielberga. Nie chodzi tylko o to, że wyraźnie stylizowane są na przeszłość, jest tu też sekwencja pokazująca jak wtedy wyglądało drukowanie gazety. Z jednej strony jest ona pełna zachwytu, z drugiej przypomina instalację muzealną.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że Czwarta władza jest znakomicie wyreżyserowanym, utrzymanym w niesamowitym tempie filmem. Przez większość czasu Spielberg buduje emocje widza w sposób bardzo nienachalny, dopiero pod koniec uderzając w bardziej patetyczne i kaznodziejskie tony. Wcześniej jednak bezbłędnie pokazuje złożoność problemu, z którym borykają się bohaterowie, nawet jeśli momentami niektóre sceny wyglądają trochę za bardzo teatralnie. Postacie zresztą są kolejną zaletą jego filmu: najczęściej mocno niejednoznaczne i fantastycznie zagrane. Meryl Streep jest, oczywiście, doskonała. Jej Kay Graham początkowo nie do końca radzi sobie z ciężarem, który został zrzucony na jej barki, tym bardziej, że do grona przyjaciół zalicza Roberta McNamarę, byłego sekretarza obrony USA, który w kwestii Wietnamu ma sporo za uszami. Podobnie jest w przypadku Bena Bradlee (dużo lepszy i ciekawszy niż ostatnio Tom Hanks), który był po imieniu z JFK i jego żoną. Warto przy okazji zauważyć, że Bradlee nie jest typowym dla tego aktora bohaterem w stu procentach szlachetnym i prawym.
Czwarta władza jest zatem znakomitym filmem, zdecydowanie – jak zostało już wspomniane – jednym z najlepszych Spielberga od dłuższego czasu. Może zdarzy się, że ktoś po obejrzeniu tej produkcji zacznie się nad różnymi kwestiami zastanawiać? Nawet jeśli nie, to i tak lepiej, by podobne dzieła powstawały, niż miałoby ich w ogóle nie być.
Atuty
- Znakomita reżyseria;
- Świetne aktorstwo;
- Bardzo aktualna i ważna historia;
- Nienachalne budowanie emocji;
- Tempo
Wady
- Czasem odrobinę za dużo patosu;
- Kilka scen nieco za bardzo teatralnych
Steven Spielberg nie tylko po raz kolejny udowodnił, że jest wielkim reżyserem, ale też nakręcił swój najlepszy film od ładnych kilkunastu lat.
Przeczytaj również
Komentarze (29)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych