Złe psy – recenzja filmu. Urok tego, co znane
Aż czternaście filmów wchodzi do polskich kin w tym tygodniu. Nie ma się co dziwić, wszyscy wszak czekają już na Avengers: Wojnę bez granic, a dystrybutorzy wiedzą, że szanse, by konkurować z hitem Marvela są marne. Jedną z propozycji są Złe psy w reżyserii scenarzysty oscarowego Miasta gniewu, Roberta Moresco.
Danny i Charlie są policjantami, którzy rozpracowują niejakiego Driscolla, potężnego handlarza narkotykami. Podczas akcji mającej go przyskrzynić wszystko idzie nie tak, w efekcie czego Danny trafia na kilka lat do więzienia. Po wyjściu chce dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się owej feralnej nocy oraz planuje zemstę. Szybko okaże się, że jego śledztwo związane jest z o wiele poważniejszą aferą niż początkowo mogło się wydawać.
Jak można domyślić się po tytule recenzji, Złe psy nie są specjalnie odkrywczym filmem. To typowa historia sensacyjna, którą każdy z nas widział już setki razy. W efekcie od początku do końca wiadomo, o co tak naprawdę chodzi i zdziwię się, jeśli na kimkolwiek któryś twist fabularny zrobi większe wrażenie. Chociaż zatem nic specjalnego z tego nie wynika, produkcja Moresco jest mimo wszystko całkiem urokliwa. Ma solidnie i sprawnie poprowadzoną intrygę, aczkolwiek jestem niemal pewien, że ostatecznie okazuje się, iż to, co przydarzyło się Danny’emu i Charliemu nie jest zbytnio powiązana ze wspomnianą większą aferą. Nie przeszkadza to jednak cieszyć się nieźle nakręconą opowieścią o twardych facetach, którzy nie potrafią odpuścić, a przez to ranią zarówno siebie, jak i wszystkich dookoła.
W zasadzie każdy element Złych psów stoi na porządnym poziomie, jednocześnie nie wywołując żadnych większych emocji. Bohaterowie nie są raczej zbytnio skomplikowani, ale też nie ma potrzeby by byli. Wcielający się w Danny’ego Karl Urban w charakterystyczny dla siebie sposób często marszczy czoło i patrzy spode łba, bez problemu wciela się w schematyczną postać pewnego siebie, prącego do przodu niczym czołg gościa. Nie do końca tylko wiem z czego wynika to, że do łóżka pakuje mu się (albo przynajmniej wyraża taką ochotę) dosłownie każda napotkana dziewczyna, ale mniejsza z tym. Na drugim planie miło było zobaczyć Andy’ego Garcię, na którego Hollywood już od dawna nie ma sensownego pomysłu. A szkoda, bo to całkiem niezły aktor. Tutaj mówi w dość specyficzny sposób – nie wiem, czy to wynik jego decyzji, czy może jakiejś choroby – przypominający skrzyżowanie Ala Pacino z Joe Pescim. Tak czy siak, daje bez problemu radę. Podobnie jak Sofia Vergara, która nie ma zbyt wiele do zagrania. Ale można to powiedzieć o każdym aktorze w tej produkcji.
Prawdę mówiąc po takim filmie spodziewałem się, że będzie odrobinę bardziej brutalny, co jednak nie jest w sumie specjalnym zarzutem. Koniec końców Złe psy są filmem, który można obejrzeć bez większego bólu jako podsumowanie ciężkiego tygodnia w pracy. Zapomni się o nim natychmiast po wyjściu z kina, ale niekoniecznie będzie mieć się poczucie straconego czasu. Z drugiej strony, jak ktoś zobaczy go nie w kinie, tylko w telewizji, niczego to nie zmieni. Od was zależy, co zrobicie. Chociaż ja na waszym miejscu wybrałbym się raczej na Wyspę psów Wesa Andersona.
Atuty
- Sprawnie opowiedziana fabuła;
- Pewien urok tego, co wszyscy doskonale znamy;
- Przyzwoite aktorstwo;
- Niezłe sceny akcji
Wady
- Schematyczna, przewidywalna historia;
- Mało w tym wszystkim emocji;
- Dość jednowymiarowe postacie
Złe psy to perfekcyjny przykład filmu, który niczym nie jest w stanie zaskoczyć, ale mimo to potrafi dostarczyć odrobiny rozrywki.
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych