Śmierć Stalina – recenzja filmu. Dobra komedia, to brytyjska komedia
W kinach króluje Marvel i jego Avengers: Wojna bez granic. Z tego powodu wielu osobom umknąć może inna premiera tego tygodnia, czyli znakomita brytyjska czarna komedia – Śmierć Stalina w reżyserii Armando Iannucciego, twórcy Figurantki, serialu politycznego z przymrużeniem oka dla stacji HBO. Jeśli więc nie ciekawią Was przygody superbohaterów, warto sprawdzić, gdzie grają tę produkcję i wybrać się na seans.
Rok 1953, ZSRR pod rządami Józefa Stalina żyje głównie tym, kogo tym razem NKWD uzna za wroga ojczyzny. Kiedy jednak „ukochany” przywódca nagle umiera, do walki o schedę po nim stają najbliżsi współpracownicy: Ławrientij Beria, Gieorgij Malenkow i Nikita Chruszczow.
Iannucci zajmuje się więc jednym z najciekawszych momentów. Gdy tyran rządzi niepodzielnie i wszystko jest mu podporządkowane, jeśli chodzi o kwestię władzy, w zasadzie nie ma o czym gadać. Kiedy jednak umiera, na światło dzienne wychodzą wszystkie spory i animozje oraz tłumione przez lata ambicje. Śmierć Stalina opowiada oczywiście o bardzo specyficznej zmianie warty, ale można podejrzewać, że podobne mechanizmy walki o sukcesję obecne są również w demokracji. Żeby było jasne, nie chodzi mi o morderstwa polityczne, wtrącanie ludzi do więzień bez wyroków sądowych, etc. Mam na myśli zawiązywanie błyskawicznych sojuszy, dbałość o odpowiedni wizerunek każdego, najmniejszego detalu, jak chociażby to, kto pierwszy odezwie się do mającej wpływy persony, przewidywanie kilku posunięć naprzód. Śmierć Stalina jest zatem satyrą polityczną niekoniecznie dotyczącą wyłącznie ZSRR. Chociaż kontekst jest bez wątpienia bardzo ważny. Film doskonale, nieco na drugim planie, ale bardzo wyraźnie, pokazuje jakim koszmarem jest totalitaryzm i jak trudno (o ile to w ogóle możliwe) jest funkcjonować w tym systemie. A wszystko to zgodne jest z faktami historycznymi. Na marginesie i trochę z przymrużeniem oka – a także z zachowaniem wszelkich proporcji – można zastanawiać się, czy podobnie (choć na znacznie mniejszą skalę) nie będzie wyglądać sytuacja w Rosji po tym, jak skończą się rządy Putina.
Nie udałby się ten film, gdyby nie wprost fenomenalna obsada, w dużej części złożona ze świetnych brytyjskich aktorów. Doskonały jest chociażby Simon Russell Beale jako Ławrientij Beria, bez wątpienia potwór w ludzkiej skórze, osoba budząca grozę i obrzydzenie, której w pewnym momencie mimowolnie się nawet odrobinę chyba współczuje. Jeffrey Tambor bez problemu sportretował miękkość charakteru i naiwność Malenkowa. Śmierć Stalina ma jednak dwóch prawdziwych królów, odpowiednio pierwszego i drugiego planu. Na pierwszym jest Steve Buscemi jako Nikita Chruszczow i jest to rola bliska arcydziełu. Buscemi doskonale pokazuje, jak niepozorną, a jednak piekielnie sprytną i inteligentną osobą był Chruszczow. Na drugim planie każdą scenę ze swoim udziałem kradnie z kolei Jason Isaacs jako pewny siebie, demoniczny i bezwzględny marszałek Gieorgij Żukow. Wszyscy wykonawcy dają tu po prostu koncert aktorstwa.
Śmierć Stalina jest zatem bardzo ciekawym miksem czarnej, pełnej absurdalnego (i znakomitego!) humoru komedii z dość przerażającą lekcją historii. Aż szkoda, że film ten wchodzi do polskich kin akurat w tym samym czasie, co Wojna bez granic. Z drugiej strony przez długi czas nie było pewne, czy w ogóle któryś z dystrybutorów zdecyduje się go pokazać widzom w naszym kraju. A skoro jest taka możliwość, to należy z niej korzystać!
Atuty
- Doskonały, często absurdalny humor;
- Fenomenalna obsada;
- Ciekawie pokazane mechanizmy walki o władzę do tego zgodne z faktami historycznymi
Wady
- Tempo mogłoby być odrobinę lepsze, ze dwa razy zdarzyło mi się spojrzeć na zegarek
Śmierć Stalina na pierwszy rzut oka jest świetną czarną komedią. Jednocześnie to dosadne pokazanie, jak przerażające mechanizmy były obecne w ZSRR.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych