Czarne bractwo. BlacKkKlansman – recenzja filmu. Spike Lee w wysokiej formie
Stosunkowo mało jest tak wyrazistych reżyserów, jak Spike Lee, od lat kręcący filmy zaangażowane społecznie, zwracające uwagę na najróżniejsze problemy, na czele z rasizmem. Lee nie zawsze był w wysokiej formie, ale umiał też wznieść się na wyżyny. Wchodzącemu w piątek do polskich kin Czarnemu bractwu. BlacKkKlansman zdecydowanie bliżej jest do najlepszych dzieł tego twórcy.
Czarne bractwo jest ekranizacją wspomnień Rona Stallwortha, a zatem historia ta wydarzyła się naprawdę. Był on pierwszym czarnoskórym detektywem w policji Colorado Springs. Któregoś dnia zobaczył w gazecie ogłoszenie Ku Klux Klanu, który szukał nowych członków. Wraz z partnerującym mu Flipem Zimmermanem, który udawał go na spotkaniach członków organizacji, zinfiltrował ją, wpadając przy okazji na trop przygotowywanego zamachu.
Brzmi nieco absurdalnie i pewnie takie by było, gdyby nie fakt, że rzeczywiście często to życie pisze najlepsze scenariusze. Stallworth prowadził operację przez telefon i udało mu się nawet odbyć kilka długich rozmów z samym (ówczesnym) wielkim magiem KKK, Davidem Duke’iem. Tym samym, który poparł w niedawnej kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa, a temu z kolei zdystansowanie się od niego zabrało zdecydowanie zbyt wiele czasu (nie mówiąc o tym, że zrobił to niezbyt przekonująco). Czarne bractwo. BlacKkKlansman opowiada zatem historię z lat 70. ubiegłego wieku, ale jednocześnie jest szalenie aktualne. Nie tylko dlatego, że Spike Lee w przemówienia Duke’a wplata fragmenty wypowiedzi obecnego przywódcy USA, na czele z hasłem „America First” (którego KKK używał zresztą już znacznie wcześniej). Pod koniec reżyser korzysta między innymi z nagrań podczas wydarzeń w Charlottesville, kiedy to neonazista wjechał busem w grupę antyfaszystowskich demonstrantów, zabijając jedną osobę i ranią trzydzieści pięć. Lee bardzo przekonująco udowadnia, że rasizm nie jest problemem, z którym Ameryka sobie poradziła, wciąż jest obecny, a w dzisiejszych klimacie wraca ze zdwojoną siłą, także dzięki Trumpowi. Wystarczy trochę nieostrożności i może dojść do kolejnych tragedii. Jedyne co można by ewentualnie zarzucić twórcy Czarnego bractwa, to że momentami wymowa polityczna jego dzieła jest podana nieco zbyt wprost. Przydałoby się nieco więcej zniuansowania i wiary w inteligencję widza. Z drugiej strony może jednak obecnie inaczej się nie da.
Nie znaczy to, że Czarne bractwo. BlacKkKlansman jest filmem śmiertelnie poważnym. Już sam fakt, że historia jest tak nieprawdopodobna sprawia, że jest tu bardzo dużo dobrego, absurdalnego humoru. Lee umiejętnie łączy zatem komizm sytuacyjny i żarty słowne z ważnym przesłaniem. Cała historia jest zresztą niesamowicie wciągająca, poza rasizmem porusza zresztą chociażby wątki takie, jak to, że nienawiść zawsze rodzi więcej nienawiści. A do tego zarówno Stallworth, jak i będący Żydem Zimmerman zrozumieją w końcu, że nie mogą odwracać się od swoich korzeni, bo mocno wpływa to na ich tożsamość. Wszystkie dylematy są znakomicie odegrane przez dwójkę głównych aktorów. Świetny jest zwłaszcza John David Washington (tak, syn Denzela), gdyż wcielający się w Zimmermana Adam Driver najczęściej oddaje pole swojemu koledze. W scenach, gdy nie pojawiają się razem na ekranie, Driver udowadnia jednak jak zdolnym jest aktorem, chociażby wtedy, gdy jeden z podejrzliwych członków KKK chce go przesłuchać przy pomocy wykrywacza kłamstw, więc Zimmerman musi rozprawiać o „pięknie” Holocaustu.
A wszystko to jest świetnie nakręcone: są tu znakomite zdjęcia, jak również doskonałą stylizacja na lata 70. dzięki scenografii i charakteryzacji. Do tego dochodzi rewelacyjny, zapadający w pamięć, chociaż od pewnego momentu chyba minimalnie nadużywany, główny motyw muzyczny. I nawet jeśli pod koniec Lee decyduje się, by w zasadzie każdy wątek skończył się happy endem (przynajmniej jeden można było zostawić bez niego), nie zmienia to faktu, że Czarne bractwo. BlacKkKlansman jest filmem zdecydowanie wartym obejrzenia.
Atuty
- Świetna (i prawdziwa!) historia;
- Aktorstwo;
- Dużo dobrego, absurdalnego humoru;
- Zdjęcia, scenografia, charakteryzacja
Wady
- Trochę za dużo happy endów;
- Momentami wymowa polityczna podana za bardzo wprost
Spike Lee dawno już nie nakręcił tak dobrego filmu: energetycznego, zabawnego i jednocześnie po prostu ważnego.
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych