Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda – recenzja filmu. Coraz mniej magii
Nie wiem, co osoby decyzyjne w Warner Bros. widzą w Davidzie Yatesie. Owszem, potrafi on nakręcić całkiem przyjemną i solidną produkcję, czego przykładem ostatnia część Harry’ego Pottera, czy nawet Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Równocześnie potrafi też koncertowo spartolić sprawę, jak miało to miejsce w przypadku Zakonu Feniksa i Księcia Półkrwi. Najgorsze jest jednak to, że niemal nigdy nie proponuje niczego nowego. Tak jest też w przypadku Zbrodni Grindelwalda.
Rzecz dzieje się pół roku po wydarzeniach z Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć. Złowrogi Grindelwald spędził ten czas w więzieniu, ale oczywistym jest, że nadejdzie czas, gdy się z niego wydostanie i znów zacznie zagrażać nie tylko społeczeństwu czarodziejów, ale i mugoli. By osiągnąć swój cel będzie musiał odnaleźć niejakiego Credence’a. Jako że Dumbledore wciąż odmawia zmierzenia się ze swoim dawnym przyjacielem, wysyła do Paryża Newta Scamandera, by spróbował pokrzyżować plany Grindelwalda.
Pierwsza część nowego cyklu, Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, podobała mi się. Może i była trochę dziecinna, może momentami naiwna i zbyt słodka, ale jednak była w tym wszystkim jakaś magia. Zbrodnie Grindelwalda, jak sugeruje już sam tytuł, mają być mroczniejszą opowieścią. Problem w tym, że są głównie nudne. Już nawet nie chodzi o to, że nie do końca wiem, skąd taki tytuł, bo Grindelwalda wcale nie jest tu tak dużo i osobiście niewiele robi, za to głównie gada. Co akurat jeszcze da się zaakceptować, bo całkiem ciekawe jest porównanie między nim a Voldemortem. Grindelwald jest osobnikiem sprawiającym znacznie lepsze wrażenie, pozbawionym – przynajmniej pozornie – tępego okrucieństwa, nienawiści i pogardy. To sprawny mówca, który potrafi, nomen omen, zaczarować innych swoimi wizjami. Szkoda tylko, że to tylko jeden z wielu elementów filmu. A większość z nich nijak nie chce odpowiednio działać. Największym mankamentem jest scenariusz, w którym zwyczajnie nie ma materiału na tak długi film. Jest tu sporo typowych wątków zapychaczy, które niczego do fabuły nie wnoszą, pojawiają się i znikają, podobnie jak niektóre postacie. Znani z poprzedniej części bohaterowie w zasadzie w ogóle się nie zmieniają i, jak tak pomyśleć, zajmują się w pierwszej kolejności tym, kto kogo kocha i jakie w związku z tym ma problemy. Kilka zwrotów akcji jest przewidywalnych, inne zostają podane dopiero na sam koniec, co jasno udowadnia, że Zbrodnie Grindelwalda są zaledwie przystankiem. Wszak filmów ma być pięć, więc nie można za wiele tu pokazać. A do tego wszystkiego niewiele ma to wszystko wspólnego z tytułowymi fantastycznymi zwierzętami, które bardziej wyglądają, jak wrzucone na siłę i nie odgrywające żadnej większej roli.
Chociaż Zbrodnie Grindelwalda w swoich najgorszych momentach dłużą się niemiłosiernie, są też fragmenty, gdy tempo jest dobre, a serce widza bije odrobinę szybciej. Wynika to głównie z nawiązań do serii o Potterze, w końcu odwiedzamy tu nawet Hogwart. Swoją drogą miłośnicy książek Rowling z pewnością wyłapią przynajmniej kilka nieścisłości. Tak czy siak wszystko to wygląda rzeczywiście świetnie, efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie, nie można się przyczepić do kostiumów, czy scenografii. Problem mam za to z bohaterami. Jak już pisałem, większość z nich nijak się nie zmienia, a zatem i aktorzy nie bardzo dostają materiał do grania. Najciekawszy wydaje się Grindelwald i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie grał go Depp, który jest już tak manieryczny, że patrzeć się na niego nie da. Wielka szkoda, że zrezygnowano z Colina Farella, który w poprzedniej części miał zaskakująco interesującą rolę. Świetny jest za to Jude Law jako młody Dumbledore. Widać, że to dobrze napisana (wszak Rowling stworzyła scenariusz) postać, którą aktor też rozumie. Jest więc w Dumbledorze coś intrygującego, ale też niejednoznacznego, wyczuwa się, że to geniusz, a jednak trudno nie odnieść wrażenia, że gdzieś głębiej sporo w nim arogancji i władczości. Tym bardziej szkoda, że Dumbledore’a jest tu tak mało.
Będzie go zapewne więcej w kolejnych częściach, bo wiadomo, że w końcu będzie musiał stanąć do pojedynku z Grindelwaldem. Póki co Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda to dość rozczarowująca produkcja. Jest tu co prawda kilka zalet, ale ostatecznie po wyjściu z kina trudno przypomnieć sobie zdecydowaną większość wydarzeń, które miały miejsce na ekranie. Szkoda, bo w tym świecie powinno być znacznie więcej magii.
Atuty
- Warstwa wizualna (efekty, scenografia, kostiumy, etc.);
- Jude Law jako Dumbledore;
- Ciekawy kontrast między Grindelwaldem i Voldemortem
Wady
- Ogrom problemów scenariuszowych;
- Szkoda, że Grindelwalda gra Johnny Depp;
- Sporo nudy, mało emocji
Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda to rozczarowująca kontynuacja, która do tego jest tylko przystawką przed prawdziwym daniem.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych