Alita. Battle Angel – recenzja filmu. Cameron, nie Rodriguez
Są tacy reżyserzy, na których kolejne filmy zawsze – bez względu na wszystko – czekam. Jednym z nich jest na pewno Robert Rodriguez. I chociaż zwiastun produkcji pod tytułem Alita: Battle Angel mnie niespecjalnie porwał, liczyłem, że twórca ten mnie nie zawiedzie. Ostatecznie okazało się, że dostałem naprawdę dobrą rozrywkę, która jednak nie ma autorskiego stempla Rodrigueza.
Film powstał na podstawie mangi Yukito Kishiro. W dalekiej przyszłości na świecie funkcjonuje już tylko jedno podniebne miasto. Pod nim również toczy się życie, jednak znacznie gorszej jakości. Pewnego dnia doktor Dyson Ido znajduje na wysypisku śmieci część cyborga, którego następnie naprawia i przywraca do życia, nadając jej imię Alita. Jak się okaże, ma ona tajemniczą przeszłość i niezwykłe zdolności, które mogą zmienić sytuację wielu osób.
Od razu może wyjaśnię, co miałem na myśli pisząc we wstępie, że Alita: Battle Angel nie ma autorskiego stempla Roberta Rodrigueza. Otóż początkowo film ten miał kręcić James Cameron, który przygotował też pierwszą wersję scenariusza oraz był jego producentem. I niestety widać, że wciąż miał duży wpływ na ostateczny kształt produkcji. To znaczy stety-niestety: nie wpłynęło to negatywnie na mnie podczas seansu, aczkolwiek brakowało mi w tym energii, a przede wszystkim pomysłowości, szaleństwa i humoru Rodrigueza. Nie ma tu jednego pomysłu, o którym można by powiedzieć: „o, to na pewno on na to wpadł, nikt inny, by tego nie wymyślił”. Żeby było jasne – nie jest to wada per se, po prostu miłośnicy tego twórcy mogą być odrobinę rozczarowani. Skupmy się jednak na efekcie końcowym. Skoro już jestem w fazie marudzenia, to od razu wymienię dwie wyraźnie rzucające się w oczy wady. Pierwszą z nich jest problem z konstrukcją scenariusza. Alita: Battle Angel trwa dwie godziny i w wersji, w której trafia do kin, ma zaburzone proporcje. Pierwsza godzina, która przybliża widzowi bohaterów i rzeczywistość, w której się poruszają jest za długa. Albo inaczej: byłaby doskonała, gdyby film trwał trzy godziny. W drugiej połowie bowiem akcja nagle przyspiesza i to tak, że trudno nie odnieść wrażenia, iż sporo materiału zostało wycięte na etapie postprodukcji. Postacie nagle, bez żadnego powodu, zmieniają swoje cele i motywacje, wątkom brakuje zaś kluczowych scen. Jest to wszystko nierównomiernie rozłożone, a do tego jeszcze pospiesznie zakończone, z wyraźnie zarysowaną szansą na kontynuację. Innymi słowy, film jest w drugiej połowie bardzo chaotyczny. Nie sprawia to mimo wszystko, że odbiorca nie zrozumie (przynajmniej ogólnie), co dzieje się na ekranie. I tu dochodzimy do drugiego mankamentu, czyli faktu, że wszystko, od początku do końca jest tu straszliwie przewidywalne (można też w ciemno obstawiać motywy, które pojawią się w ewentualnym sequelu).
Pierwsza opisana przeze mnie wada ma też niekiedy negatywny wpływ na postacie. Najlepszym tego przykładem jest Chiren grana bez większego przekonania przez Jennifer Connelly. Wynikać może to jednak z tego, że jej historia jest i schematyczna i mocno okrojona, aktorka dostaje mało czasu ekranowego. Na szczęście są i dobrze prowadzeni bohaterowie, na czele z Alitą. Bez problemu da się ją polubić i często można zapomnieć, że jest cyborgiem. Ma ona w sobie coś ujmującego, nawet w dość sztampowym i kiczowatym wątku miłosnym, który łączy ją z Hugo, zdolnym chłopakiem parającym się niezbyt legalnymi zajęciami. Bardzo przyjemnie było też zobaczyć w końcu Christopha Waltza w roli innej, niż nas do tej pory przyzwyczaił. Doktor Dyson Ido ma w sobie dużo ciepła, troski i odwagi. Na drugim planie dobrze sprawdzają się też Mahershala Ali jako Vector (chociaż chciałoby się, by było go więcej), jak i Ed Skrein w roli Zapana, bardzo niebezpiecznego i pewnego siebie wojownika-łowcy.
Wydawać by się mogło, że w recenzji jest dużo narzekania i wskazywania na elementy, które nie do końca działają. Nie zmieniają one jednak faktu, że Alitę: Battle Angel ogląda się znakomicie. Ma ona świetne tempo, wiele bardzo ekscytujących momentów, bardzo dobre efekty specjalne, które nie rażą CGI. To bardzo sprawnie nakręcone widowisko, mające w sobie sporo serca. Bawiłem się w trakcie seansu naprawdę doskonale, czego i Wam życzę.
Atuty
- Kilka dobrze napisanych i zagranych postaci;
- Efekty specjalne;
- Widowiskowość;
- Świetne tempo;
- Jest w tym wszystkim sporo serca
Wady
- Złe proporcje fabuły: widać, że sporo materiału zostało wycięte, na czym cierpią niektóre postacie;
- Przewidywalność i schematyczność;
- Dość kiczowaty wątek miłosny
Chociaż Alita: Battle Angel mogła być jeszcze lepszym filmem i tak daje dużo bardzo dobrej rozrywki.
Przeczytaj również
Komentarze (55)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych