Nightflyers – recenzja serialu. Sci-Fi od Martina
George R.R. Martin bez wątpienia od ładnych kilku lat ma świetną passę (no, może nie pisarską…). Gra o Tron podbiła serca widzów na całym świecie i wszyscy czekają na jej ostatni sezon. Tymczasem na mały ekran przeniesione zostało inne jego dzieło – Nightflyers, które w Polsce można oglądać serwisie Netflix (chociaż jest to produkcja stacji Syfy).
Ziemia jest w bardzo złym stanie. Z tego powodu utworzona zostaje specjalna misja, złożona z różnorakich naukowców, która na statku Nightflyer wyrusza na spotkanie z obcą formą cywilizacji. Dysponuje ona bowiem potężnym źródłem energii, które mogłoby rozwiązać problemy ludzkości. Ma w tym pomóc niejaki Thale.
Wielowątkowa fabuła z małym zgrzytem
Przyznam, że mam pewien problem z Nightflyers, którego nie jestem w stanie do końca racjonalnie wytłumaczyć. Wpierw jednak chcę podkreślić, że jest to serial, który zdaje się mieć wszystko, co potrzebne. Dzieje się tu bardzo dużo, w każdym odcinku widz może być świadkiem co najmniej kilku zwrotów akcji. Tajemnice się zaś mnożą, na każdą odpowiedź przypada kilka kolejnych pytań. Generalnie ma to wszystko sens i jest sprawnie poprowadzone. Może poza nagłym przeskokiem w czasie o osiem miesięcy, który następuje nie wiadomo czemu w drugiej połowie sezonu. Trochę nie wiadomo na przykład, czemu i w jaki sposób Thale zdobył przychylność przynajmniej części załogi, która wcześniej panicznie się go bała. Podobnie pominięto pokazanie widzowi rodzącego się uczucia między dwójką bohaterów, a ma ono duże znaczenie w kolejnych epizodach. Odbiorcy więc trzeba powiedzieć, że łączy ich wielka miłość, bo nijak nie jest w stanie tego poczuć (a przez to i emocje w tym wątku są mniejsze, niż być powinny). Trochę dziwi taki zabieg narracyjny, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę to, o czym pisałem przed chwilą – w serialu dzieje się mnóstwo i nagle przez osiem miesięcy na statku panowała całkowita nuda i harmonia? No, ale jeśli chodzi o samą fabułę, to jest to w zasadzie jedyny zgrzyt. Są tu też, dość obowiązkowe w tego typu produkcji, rozważania chociażby o ludzkiej naturze. Jedne znajdują się w tle, jak konstatacja, że człowiek jest w dużym stopniu wirusem, z którym Ziemia nie może sobie poradzić (stąd wyprawa w poszukiwaniu ratunku). Jesteśmy tak bezmyślni w dewastowaniu naszej planety, że – co zauważa jedna z postaci – trochę trudno uwierzyć, że jeśli spotkamy obcą cywilizację, jej przedstawiciele w ogóle będą chcieli z nami rozmawiać. Kontakt ten zresztą nie zostaje de facto pokazany, jest raczej sprawą otwartą do rozwiązania w drugim sezonie. Z jednej strony pojawiają się sygnały, że ma on szanse powodzenia, z drugiej obecne są też sygnały świadczące, że może być, jak w Solaris Stanisława Lema: rozmowa z obcą cywilizacją będzie niemożliwa, bo obie strony operują zupełnie innymi kategoriami. Notabene najbardziej zainteresowany tym kontaktem Karl, widzi na statku swoją zmarłą córkę (w Solaris było podobnie). Co prowadzi nas do jednego z głównych motywów całego serialu. Chodzi o po pierwsze, radzenie sobie ze stratą i po drugie, wiążące się z tym wspomnienia. Czy pamięć, którą posiadamy o przeszłych wydarzeniach jest nie tylko tym, co nas w dużym stopniu kształtuje, ale też czyni ludźmi?
Postacie ciekawe, chociaż nierówno zagrane
Są tu też całkiem nieźle napisane i poprowadzone postacie, również skrywające tajemnice. Przez długi czas można mieć spore wątpliwości, jakie kto ma zamiary i komu warto ufać. Idealnym tego przykładem jest posiadający różne specjalne zdolności Thale, o którym nawet teraz nie jestem w stanie powiedzieć, czy to dobra, czy zła osoba. Potrafi zachować się bardzo porządnie i pomóc pozostałym członkom załogi, czasami jednak wydaje się czerpać prawdziwą przyjemność z zadawania innym cierpienia. Czy taki jest z natury, czy to reakcja na to, w jaki sposób jest traktowany? Nie jest to całkowicie jasne. I bardzo dobrze, bo dzięki temu Thale jest intrygujący. Podobnie jest z niektórymi innymi ludźmi lecącymi statkiem Nightflyer. Chociażby jego kapitan Roy Eris ma w sobie coś mocno niepokojącego, zwłaszcza, że przez część czasu nie chce z nikim rozmawiać osobiście i pojawia się jako projekcja, nie mówiąc już o tym, że ma możliwość podglądania wszystkich i wszystkiego. Generalnie nie było tu postaci, która by jakoś specjalnie odstawała od reszty, jeśli chodzi o potencjalne zainteresowanie widza. Trochę inaczej jest w przypadku aktorstwa. Po pierwszych dwóch odcinkach pisałem, że wszyscy równo grają i nikt z obsady się nie wybija, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Niestety im dalej, tym mniej podobały mi się zwłaszcza role Mayi Eshet jako Lommie i Jodie Turner-Smith jako Melantha. Chociażby ta druga w ostatnim odcinku ma scenę, która powinna wywołać we mnie o wiele więcej emocji, a była mi całkowicie obojętna.
Wszystko super, ale…
I tutaj dochodzimy powoli do wspomnianego przeze mnie wcześniej problemu, jaki mam z serialem Nightflyers. Wpierw zauważę, że twórcy nie zawsze wykorzystują potencjał scen. Chodzi mi o to, że momentami niezbyt umiejętnie budują napięcie. Nienajlepsze są też efekty specjalne, ale może to wynikać z ograniczeń budżetowych. Zresztą akurat na to można przymknąć oko – identycznie rzecz ma się wszak z rewelacyjnym The Expanse. Co mi jednak najbardziej przeszkadza w tej produkcji? Mimo licznych zalet, o których wspomniałem, zupełnie mnie nie angażowała emocjonalnie. Było mi zupełnie wszystko jedno, co się stanie z postaciami. A przede wszystkim nie byłem w stanie obejrzeć więcej niż dwóch odcinków z rzędu. I nawet nie chodzi o nudę, bo jak już się zmusiłem, by odpalić kolejny epizod, to seans mijał szybko i bez bólu. Ale nie miałem ochoty, by natychmiast włączyć następny. Z tego samego powodu w ogóle nie czekam na drugi sezon. Brakuje tu chyba trudno definiowalnego czynnika „wow”, który by sprawił, że Nightflyers będzie wielkim sukcesem.
Atuty
- Sprawnie poprowadzona, pełna różnorakich wątków i tajemnicy fabuła;
- Intrygujące i nieźle (w większości) zagrane postacie
Wady
- Brak emocji i umiejętności wywołania w widzu potrzeby, by od razu obejrzeć kolejny odcinek;
- Niezbyt umiejętnie budowanie napięcie;
- Co najwyżej przyzwoite efekty specjalne
Nightflyers jest serialem, który zdaje się mieć wszystko, co potrzebne, by osiągnąć sukces. Poza trudno definiowalnym czynnikiem wow, który sprawiłby, że nie będzie się można od niego oderwać.
Przeczytaj również
Komentarze (60)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych