The Book of Boba Fett (2021) - opinia po pierwszym odcinku serialu [Disney]. Nowe porządki
Jabba nie żyje. Jego śmierć wytworzyła próżnię w przestępczym światku Tatooine. Wolne miejsce postanowił wypełnić Boba Fett, którego upór i siła woli pozwoliły mu wydostać się z paszczy potwora Sarlacca. Lecz jak do tego doszło, że byle łowca nagród przejął władzę nad całą planetą? O tym opowie dzisiejszy serial.
Zdaje się, że "The Book of Boba Fett" zamierza iść ścieżką wytyczoną przez "Mandaloriana", to jest opowiadać historie skupione wokół doświadczeń i wizualiów, a nie zajmujących intryg. Nie żeby pierwszy serial live action ze świata "Gwiezdnych wojen" ostatecznie nie zaproponował kilku ciekawie skonstruowanych fabularnie odcinków (przede wszystkim te z Mayfieldem), ale większość przygód Mando opierała się na jakimś prostym założeniu, prostej potrzebie zrobienia czegoś, uzyskania czegoś i po prostu obserwowania jak główny bohater do tego dochodzi. Nie miałem z tym większego problemu w tamtym serialu - liczyło się, że dostałem "Gwiezdne wojny", które wyglądały i brzmiały jak "Gwiezdne wojny", ale zastanawiam się na ile formuła ta da radę utrzymać uwagę widza.
The Book of Boba Fett (2021) - recenzja serialu [Disney]. Z deszczu pod rynnę
Boba Fett (Temuera Morrison) dokonał żywota w paszczy wielkiego, pustynnego potwora, gdzieś na bezkresnych piaskach Tatooine. Nie była to chlubna śmierć. Nie była to nawet potrzebna śmierć, bo wystarczyłoby żeby nie wtrącał się w nieswoje sprawy i nie miałby problemu. No i po trzecie i chyba najważniejsze, nie była to śmierć, kropka. Fani dawnego kanonu, dzisiaj określanego mianem Legend, od dawna wiedzieli, że Boba dał radę wygrzebać się z paszczy potwora. Teraz jednak, po raz pierwszy w historii, możemy zobaczyć jak dokładnie tego dokonał. Proces wygrzebywania się z piasku ma w sobie coś ze "Skazanych na Shawshank", z tym że bez wszystkich tych rozdzierających duszę krzyków. Chwilę później widzimy jak świeżo wyzwolony łowca nagród wpada z przysłowiowego deszczu, pod równie przysłowiową rynnę, lub, jak mówią anglojęzyczni, co może lepiej pasować do tutejszego klimatu, z patelni w ogień, ponieważ Boba zostaje schwytany przez ludzi pustyni.
W międzyczasie oglądamy przebicia z czasów jeśli nie obecnych, to przynajmniej mniej więcej zbliżonych do tego, co widzieliśmy w drugim sezonie "Mandaloriana". Fett zażywa regularnych kąpieli w zbiorniku medycznym, podobnym do tego, z którego korzystać musiał Darth Vader. Przemierza Mos Espa, lub inne miasteczko w towarzystwie Fennec Shand (Ming-Na Wen), dywagując na temat tego jakim przywódcą, czy tam bossem zamierza być. Shand sugeruje użycie siły i strachu, sam Boba wolałby być sprawiedliwym szefem, którego ludzie szanują. Jak się szybko okaże, nie wszystkim członkom podziemia Tatooine odpowiada nowy podział sił...
The Book of Boba Fett (2021) - recenzja serialu [Disney]. Więcej tego samego
Trudno tak naprawdę wieszczyć jaka przyszłość czeka serial po zaledwie jednym odcinku. Stojący za kamerą Robert Rodriguez zadbał aby cały odcinek miał dobry klimat, jednoznacznie kojarzący się z pierwszymi występami Mando, w których niemalże niemy bohater po prostu podróżował po pięknie wykreowanych krajobrazach, szukając jakiegoś skarbu, czy czegoś w podobie. Na ten moment nie mam bladego pojęcia jakiego typu historię zamierza sprzedać nam scenarzysta, Jon Favreau, choć znając jego wcześniejsze dokonania, jestem spokojny, ze będzie co najmniej ciekawie i z sercem. Możemy jedynie domyślać się, że przynajmniej przez jakiś czas, jeśli nie do końca sezonu, akcja będzie biegła dwutorowo, z jednej strony ukazując mozolną drogę, jaką Boba musiał przebyć aby wspiąć się na szczyt, z drugiej ukazując trudy bycia sprawiedliwym władcą w bardzo niesprawiedliwym świecie. Mam szczerą nadzieję, że ostatecznie będzie z niego bardziej rozmowny główny bohater niż z Dina Djarina i że po drodze spotkamy jeszcze masę innych bohaterów, ponieważ w pierwszym odcinku twarzami i dialogami mogą pochwalić się z grubsza jedynie wymienieni już Boba i Fennec.
Czysto technicznie od początku mogliśmy być spokojni o jakość produkcji. Nowoczesne techniki wizualizacyjne wymyślone na potrzeby "Mandaloriana" i tym razem pozwoliły ekipie odpowiedzialnej za serial stworzyć zapierające dech w piersiach widoki w studiu filmowym, dzięki czemu akcja wygląda jakby faktycznie działa się w Tunezji (to tam oryginalnie kręcono sceny dziejące się na Tatooine, dawno temu), mimo że żaden z aktorów nigdy nie postawił tam stopy - przynajmniej w trakcie kręcenia serialu - a zespolone z tłami oświetlenie idealnie odbija się na aktorach i elementach dekoracji, dopełniając iluzji. W zasadzie jedynie czteroramienny potwór (Goro?), z którym Fett musi poradzić sobie pod koniec odcinka wyglądał na kilku ujęciach jakby nie pasował do reszty. Zabawnym, może mało oryginalnym, ale ładnie odnoszącym się do klasyki elementem sceny był również sposób, w jaki Boba ostatecznie poradził sobie z bestią. Dobry władca korzysta z doświadczenia innych ludzi! Plus dla Fetta.
"The Book of Boba Fett" rozkręca się raczej powoli. Scenariusz Jona Favreau trzyma karty blisko siebie, niespiesznie rozpoczynając historię, powoli wykładając pionki na planszę. Z jednej strony to bardzo dobrze, ponieważ to właśnie pędząca przed siebie, kiepsko przemyślana fabuła do spółki z płaskimi jak kartka papieru postaciami zabiły trylogię "Gwiezdnych wojen" Disneya, z drugiej pierwszy sezon serialu ma zamknąć się w ledwie siedmiu odcinkach, z czego w pierwszym wydarzyło się tyle, ze wszystkie wydarzenia tego odcinka dałoby się opisać jednym, wcale nie jakoś mocno złożonym zdaniem. Wciąż dobrze się to ogląda, ale lepiej żeby twórcy szykowali dla nas jakąś bombę, bo nie wiem ile jeszcze pociągną na samych wizualiach i szeroko pojętym klimacie.
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych