Lenovo Legion

Jak testujemy mocne laptopy gamingowe? Jest wiele elementów, na które trzeba zwrócić uwagę

Maciej Zabłocki | 10.02.2022, 11:15

Przy testowaniu laptopa trzeba wziąć pod uwagę bardzo wiele elementów, które w ogólnym rozrachunku składają się na całość naszego werdyktu. Ocenie podlegają nie tylko procesor i karta graficzna, które należy przetestować przede wszystkim w grach. Do całości musimy też uwzględnić sprawdzian szybkości dysku twardego, pamięci RAM, ogólnej wydajności komputera w benchmarkach syntetycznych czy podczas realizacji skomplikowanych obliczeń. Spójrzcie, jak testujemy mocne laptopy gamingowe. 

Materiał powstał przy współpracy z firmą Lenovo.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na naszych łamach mogliście już przeczytać wiele testów gamingowych laptopów. Nie są one aż tak rozbudowane i drobiazgowe, jak na niektórych specjalistycznych portalach, ponieważ zajmujemy się głównie gamingiem, ale chciałbym, żebyście zawsze otrzymali komplet istotnych i najważniejszych informacji czy danych. W tym celu opracowałem metodologię testową, która polega na przeprowadzeniu określonego zbioru testów na gamingowym urządzeniu, z uwzględnieniem benchmarków czy najważniejszych i najbardziej wymagających gier komputerowych. Potrzebuję do tego celu kompletu specjalnego oprogramowania oraz kilku pełnych dni, żeby uporać się ze wszystkim. W tym tekście, na przykładzie laptopa Lenovo Legion 7, omówimy, jak wygląda dokładny przebieg takiego testu i jakie elementy sprawdzamy w trakcie całego procesu. 

Na początku omawiamy specyfikację techniczną, a także ogólny design i wykonanie laptopa

Zaczynamy od tego, co prawdopodobnie interesuje Was najbardziej, czyli specyfikacji technicznej, która już na tym etapie może bardzo wiele powiedzieć o testowanym urządzeniu. Zawsze w tym samym układzie przedstawiamy najważniejsze informacje, czyli zastosowany procesor, kartę graficzną, ilość pamięci RAM oraz rodzaj i pojemność dysku twardego. Wymieniamy komplet złączy i opisujemy matrycę. To taka podstawa, która pozwala na wstępie odnieść się do potencjalnej mocy urządzenia. Da się ją oszacować na wybranych przykładach, choćby za sprawą tzw. TGP karty graficznej, które zawsze dopisujemy obok kompletnej nazwy modelu. Dlaczego to takie ważne? TGP, czyli "Total Graphics Power" określa pobór mocy całego GPU. To dość miarodajna wartość, bo pozwala szybko stwierdzić, czy dany model będzie wystarczająco wydajny do grania. Dla przykładu, w testowanym sprzęcie Lenovo Legion 7 zamieszczono kartę graficzną RTX 3080 o TGP dochodzącym do zawrotnych 165W. To jeden z najlepszych modeli tego mobilnego GPU w konsumenckich laptopach. 

temp_name

Nie mylcie jednak TGP z TDP, bo o ile ta druga wartość również może opisywać kartę graficzną, to będzie odnosić się wyłącznie do procesora graficznego, czyli poboru mocy rdzenia GPU. To zdecydowanie za mało, by mówić o miarodajnym wskaźniku. TDP będzie za to użyteczne przy opisywaniu CPU, bo pozwoli szybko sprawdzić, jakie zapotrzebowanie na energię ma taka jednostka. W Lenovo Legion 7 znajdziecie układ AMD Ryzen 7 5800H, którego Thermal Design Power wynosi 45W. To nie jest najwydajniejszy procesor na rynku, ale wyposażono go w 8 rdzeni i 16 wątków rozpędzających się nawet do 4,4 GHz na wszystkich rdzeniach. Przyzwoita jednostka, chociaż w tandemie z kartą graficzną RTX 3080 potrzeba zdecydowanie najpotężniejszych CPU dostępnych na rynku, by uniknąć tzw. bottlenecka, czyli ograniczania wydajności GPU przez CPU. Wiele jest tego typu zagadnień, które należy uwzględnić podczas testów. Przechodzimy dalej - obok ilości pamięci RAM wpisujemy także jej szybkość i opóźnienia (w tym przypadku 16GB DDR4 3200 MHz CL22). Opis dysku twardego zazwyczaj kończy się na wskazaniu pojemności i rodzaju (tutaj 1TB SSD M.2), bo jego prędkości sprawdzimy sobie w trakcie testów. 

temp_name

Gdy podkreślimy też ilość złączy, wrzucamy jeszcze luźny komentarz opisujący kompletną specyfikację techniczną i przechodzimy do omówienia designu oraz pierwszych wrażeń po chwyceniu laptopa gamingowego do ręki. W przypadku omawianego dziś Lenovo Legion 7 trudno mieć jakieś większe zastrzeżenia. Obudowę wykonano z aluminium i wysokiej jakości tworzyw sztucznych. Większość gniazd i wejść ulokowano na tyłach urządzenia, a cały laptop świeci się za sprawą kolorowego paska RGB zainstalowanego wokół dolnej części obudowy. Klawiatura jest płaska, pełnowymiarowa i podświetlana, o miękkim, ale wyczuwalnym i dość wysokim skoku klawiszy. W mojej ocenie bardzo wygodna. Gładzik ucieka nieco do lewej strony, ale jego powierzchnia jest duża i śliska, co ułatwia nawigację i kontrolę. Nie ma oddzielnych, fizycznych przycisków funkcyjnych. Mamy jednak opcję kliknięcia dolnej części touchpada, a działanie tego ruchu zależne jest od tego, czy wciskamy lewą czy prawą stronę. Największe wrażenie robi jednak matryca, do której przechodzimy zwykle w dalszej części takiego testu. 

Omówienie matrycy wymaga też dodatkowych narzędzi 

Żeby test matrycy był wystarczająco rzetelny, pod uwagę bierzemy kilka różnych parametrów. Na starcie oceniamy jej rodzaj (TN, OLED lub IPS), rozdzielczość (FHD lub 2560x1600, jak w Legion 7) i częstotliwość odświeżania (60, 120, 144 lub 165 Hz). Podajemy też wartości przekazane przez producenta, takie jak maksymalna jasność (tutaj 500 nitów), opóźnienia czyli input lag (3 ms) oraz wartość pokrycia palety barwnej sRGB (deklarowane 100%). Potem sprawdzamy podatność na tzw. ghosting, czyli smugi na ekranie wywoływane przez dynamiczne ruchy postaci lub przedmiotów. W testowanym laptopie otrzymujemy dodatkowo wsparcie dla technologii NVIDIA G-Sync, co powinno znacząco wpływać na płynność wyświetlane obrazu i całkowicie eliminować "tearing" czyli rozrywanie poszczególnych klatek w wyniku braku synchronizacji częstotliwości wyświetlanego obrazu na matrycy z pracą karty graficznej. Żeby sprawdzić wartości wyświetlacza jeszcze dokładniej, można posłużyć się specjalnym urządzeniem - tzw. kolorymetrem. To jednak wymaga dużych inwestycji, bo tego typu sprzęty kosztują co najmniej kilkaset złotych, a te lepsze kilka tysięcy. 

temp_name

Na szczęście korzystanie z takiego narzędzia jest bardzo proste. Ma swoje dedykowane oprogramowanie, które szczegółowo pokazuje nam kolejne kroki. Specjalny czytnik z pudełka musimy położyć na matrycy, co pozwoli dokładnie odczytać obecne wartości i w dalszej kolejności, skalibrować ekran w zgodzie z panującymi normami. Cały proces trwa kilka minut i pozwoli też zobaczyć, jakie są obecne wartości matrycy i czy producent nie przesadził zbytnio ze swoimi deklaracjami. Korzystając z programu AIDA64, odczytujemy też model zastosowanej matrycy, co zwykle pozwala zweryfikować jej wszystkie paramenty techniczne z oficjalnej dokumentacji z internetu. Gdy skończymy sprawdzać wyświetlacz, czas przejść do właściwych testów syntetycznych, a także benchmarków. W redakcyjnych testach wykorzystujemy zwykle ten sam komplet oprogramowania. Upewniamy się tylko, że zainstalowane zostały najnowsze aktualizacje do Windowsa 10 oraz najnowsze sterowniki do karty graficznej i pozostałych podzespołów. Gdy to zostanie odhaczone, wtedy bierzemy się do odpalania poszczególnych programów.

Na początek uruchamiamy CPU-Z i GPU-Z, czyli programy typowo diagnostyczne do szczegółowej weryfikacji zastosowanego procesora, pamięci RAM, płyty głównej czy karty graficznej. Ten drugi program ma też pełen zbiór sensorów w dedykowanej zakładce, dzięki której można łatwo sprawdzić częstotliwość taktowania rdzenia i pamięci GPU podczas maksymalnego obciążenia, pobór mocy komponentów, ich procentowe wykorzystanie oraz temperatury. Te wszystkie wartości mają kluczowe znaczenie podczas zabawy, bo pozwolą też sprawdzić, czy procesor łatwo i szybko będzie wpadać w tzw. "throttling" czyli zbijanie częstotliwości taktowania przez zbyt wysokie temperatury. Gdy do tego dojdzie, mierzymy się zwykle z mikroprzycinkami w grach komputerowych, ale mogą to być też dużo większe przycięcia, a w ostateczności cały proces doprowadzi do spadku wydajności. Dzieje się tak, gdy chłodzenie zamontowane w laptopie nie jest wystarczająco wydajne, albo gdy do środka dostanie się zbyt dużo kurzu. Gdy minie okres gwarancyjny, wielu użytkowników decyduje się na wymianę pasty termoprzewodzącej na lepszą, co pozwala na zbicie kilku stopni na CPU i GPU. 

Testy pamięci RAM i dysku twardego przeprowadzamy w programach CrystalDiskMark oraz AIDA64. Pierwszy z nich jest dość prosty, bo wymaga jedynie wybrania właściwego dysku i rodzaju testu, a następnie kliknięciu "start". Potem już tylko czekamy, aż całość zostanie zrealizowana. Zwykle to właśnie te wyniki zamieszczamy w naszych testach, chociaż nie są one tak miarodajne jak wartości losowego odczytu i zapisu. To z nimi najczęściej spotykamy się podczas "zwykłego" użytkowania komputera. Można je sprawdzić za pomocą testów zawartych w programie AIDA64. Ten program wykorzystujemy też do diagnostyki całego sprzętu oraz szczegółowych testów szybkości pamięci operacyjnej, w szczególności wartości zapisu i odczytu, a także taktowań czy opóźnień. To zwykle wystarczy, żeby ocenić czy opóźnienia i prędkość taktowania nie wpływają znacząco na wydajność. Rzecz jasna, dużo lepiej mieć dwie kości, zamiast jednej, bo pamięci pracujące w tzw. "dualu" oferują lepsze rezultaty. 

Nie brakuje też omówienia jakości zastosowanych głośników, zwykle grających dość płasko, chociaż w Lenovo Legion 7 są doprawdy przyzwoite. Do tego musimy sprawdzić osiągane temperatury obudowy i samych podzespołów oraz głośność generowaną przez układ chłodzenia. Można to zwykle sprawdzić albo za pomocą aplikacji w telefonie, albo wykorzystując w tym celu specjalne narzędzie - decybelomierz. Ustawiamy go zazwyczaj z odległości 30 do 40 cm od urządzenia i sprawdzamy ogólną głośność. Gdy osiągamy poziom 33 dBa, to wartości określające szept. Gdy dochodzimy do 45-50 dBa, jest jeszcze znośnie, tak jakby ktoś do nas normalnie mówił. Ale gdy przekraczamy już 55, albo nawet 60 dBa, dobijamy do poziomu wyjca i takie hałasy nie będą już zbytnio tolerowane przez nasze uszy. Szczególnie w domowym zaciszu. Przeprowadzamy także testy czasu pracy na baterii, chociaż te w przypadku laptopów gamingowych nie mają wielkiego znaczenia. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś z tak ciężką i potężną maszyną przemieszczał się bez zasilacza w torbie czy pudełku. 

Testy procesora wykonujemy na przeróżne sposoby, podobnie z kartą graficzną

Czas przejść do tego, co zwykle w testach określamy jako najbardziej interesujące. Testy procesora i karty graficznej są tymi najważniejszymi, bo to od nich w największym stopniu zależy ilość wyświetlanych klatek na sekundę. CPU można sprawdzić na kilka różnych sposobów. Najpierw wykorzystujemy w tym celu program Cinebench R20 lub nowszy R23. Za pomocą jednego lub wszystkich rdzeni, procesor musi odtworzyć obrazek na całą wielkość ekranu, co potem określane jest wartością punktową. Oczywiście, im więcej tym lepiej. To dość wymagający sprawdzian, ale nie na tyle, by wychwycić np. problemy ze zbyt wysokim podkręceniem procesora w komputerach stacjonarnych. W laptopach oczywiście nie ma o tym mowy, więc problem nam odchodzi. Do mierzenia wydajności często też służy OCCT, czyli bardzo obciążający benchmark, który sprawdza wydajność i częstotliwość taktowania na wszystkich rdzeniach CPU przez określony, ustawiony wcześniej czas (najczęściej 30 minut, do 1 godziny). 

Żeby zweryfikować ogólną wydajność platformy, korzystamy z pełnego pakietu testów 3D Mark. Oczywiście dalej na pierwszy ogień idzie Fire Strike w wersji podstawowej i Extreme, a także Time Spy, jednak równie skuteczny jest Port Royal, który weryfikuje wydajność z wykorzystaniem ray-tracingu. Ten warto także sprawdzić za sprawą dedykowanego testu technologii DLSS. Zwykle na kilku takich benchmarkach kończymy pierwszy etap wszystkich testów. Oprogramowanie 3D Mark szczegółowo sprawdza wydajność samego procesora i karty graficznej, wyniki podając w formie punktowej, sugerując też, z jakimi wartościami w grach poradzi sobie testowane urządzenie. Jak możecie się domyślać, opisywany tutaj Lenovo Legion 7 miał doprawdy znakomite rezultaty - 22152 punkty w Fire Strike, 10319 w Time Spy i 6741 w Port Royal. Według programu, pozwoli to bezproblemowo odpalić Battlefielda V na ultra detalach w rozdzielczości 1440p i cieszyć się średnio z liczby ponad 105 klatek na sekundę. Oczywiście musimy to sprawdzić, dlatego na końcu przechodzimy do testów wydajności już bezpośrednio w grach komputerowych. 

Testy w grach są tym, co najbardziej Was interesuje - wykresy sprowadzamy do uśrednionych wartości

Sprawdzenie wybranych gier nie jest łatwym zadaniem. Trzeba najpierw taką produkcję kupić, potem uruchomić, ustawić właściwe detale graficzne i na końcu pograć trochę więcej, by odnaleźć właściwe miejsca testowe. W naszych testach nie zajmujemy się wyłącznie określeniem średnich wartości dla losowej rozgrywki, ale koncentrujemy się także na odnalezieniu lokacji czy momentu w grze, gdy większy nacisk położony jest na procesor lub kartę graficzną. Ten pierwszy będzie dużo bardziej obciążony w momencie wyświetlania bardzo wielu elementów na ekranie - np. w takim Novigradzie z Wiedźmina 3. GPU natomiast o wiele więcej roboty będzie miało nie tyle w mieście, co na bagnach, gdzie mamy więcej różnych, skomplikowanych efektów, roślin, odbić w wodzie i przezroczystości. To ma kluczowe znaczenie w kontekście określenia momentów, kiedy liczba klatek spada poniżej średnich wartości (w określeniu do 1% lub nawet 0,1%). Takie testy pomagają wychwycić właśnie wspomniany wcześniej bottleneck lub throttling i są w stanie pokazać wąskie gardła w naszych konfiguracjach. 

Nie zajmujemy się jednak prezentowaniem wszystkich tych wyników z tak wielką dokładnością, bo jesteśmy portalem gamingowym i tutaj największe znaczenie ma średnia liczba klatek zarejestrowana podczas, co najmniej, godzinnej rozgrywki z danej produkcji. Zwykle w takim Wiedźminie 3, Cyberpunku 2077 czy najnowszej Forzy Horizon 5 albo Halo Infinite gramy przez ponad 60 minut, robiąc totalnie normalne rzeczy. Wyniki rejestrowane dzięki programowi MSI Afterburner wpisujemy do wykresu, który widzicie później w teście na łamach PPE. To zwykle najbardziej miarodajne wartości, bo oddają rzeczywistą rozgrywkę. Godzina to także wystarczająco długo, by wychwycić potencjalne niedogodności. Czasami posiłkujemy się wbudowanymi w grę benchmarkami, jak w Shadow of the Tomb Raider, ale one nie do końca przedstawiają to, co później faktycznie widzimy na ekranie. Podczas testów laptopów zawsze korzystamy z natywnej rozdzielczości ekranu i maksymalnych ustawień graficznych. Wyjątkami są te sprzęty, które już na starcie nie mają wystarczającej wydajności, by komfortowo pograć w takich warunkach. Mamy tu na myśli generowanie co najmniej stałych 30 klatek na sekundę. Wtedy uciekamy do z wbudowanych w grę presetów i wysokich lub średnich ustawień jakości obrazu.

Na tym zazwyczaj kończymy zmagania z danym sprzętem. Jak mogliście przeczytać, przechodzimy przez wszystkie elementy gamingowego laptopa, określając ich wydajność na wiele różnych sposobów. Duże znaczenie odgrywają temperatury i kultura pracy, a także matryca oraz dodatkowe oprogramowanie. Lenovo posiłkuje się dedykowaną aplikacją Vantage, w której zobaczymy stan komputera, zmienimy tryby działania, zmodyfikujemy oświetlenie albo ustalimy wspomaganie sieci. Możemy też przypisać makra na klawiaturze i sprawdzić zajętość dysku twardego. Bardzo sprawnie to działa, jest czytelne i niezwykle użyteczne, szczególnie dla mniej wprawionych użytkowników komputera. Tym samym, po kilku intensywnych dniach i wielu godzinach spędzonych na graniu i benchmarkach syntetycznych, siadamy do przygotowania tekstu. 

Źródło: Opracowanie własne
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper