Ninja Gaiden - czas na powrót Ryu Hayabusy?

Ninja Gaiden - czas na powrót Ryu Hayabusy?

Krzysztof Grabarczyk | 06.01.2021, 22:00

Za jedną z ikon hardkorowej rozgrywki dawnych lat bez wątpienia można uznać cykl Ninja Gaiden. Począwszy od ośmiobitwej ery, te gry odznaczały się wysokim poziomem trudności. Na kilkanaście lat świat zapomniał o serii wydawanej przez Tecmo. Aż do roku 2004, kiedy Tomonobu Itagaki wraz z Team Ninja opracowali zupełnie nową iterację marki. 

Bazującą na rozwiązań zastosowanych w capcomowskim Devil May Cry, lecz wnoszącą prawdziwe wyzwanie. Do 2013 roku ukazywały się kolejne odsłony odwiecznych zmagań Ryu Hayabusy z zastępami demonów i wrogich klanów ninja. Zespół pozostawił serię na kilka lat, zajmując się pracą nad NiOh. Inspirowana gatunkiem souls-like, podsycona japońską mitologią i historią, stałą się oczkiem w głowie zarówno studia jak i wydawcy. W ubiegłym roku na rynek trafiła druga część nowej marki Team Ninja. Wiele jednak wskazuje, że na kolejny produkt z tego uniwersum zaczekamy nieco dłużej. Czyżby miały spełnić się prognozy dotyczące powrotu Ninja Gaiden?

Dalsza część tekstu pod wideo

Japoński Wiedźmin

Ninja Gaiden - czas na powrót Ryu Hayabusy?

To określenie nasunęło mi się na myśl po ujrzeniu debiutanckiego materiału z NiOh. Głównie za sprawą aparycji Williama, protagonisty pierwszej odsłony. Gra prezentowała się niezwykle obiecująco. I taka się też okazała w praktyce. System walki pomimo rdzennej przynależności do gatunku zapoczątkowanego przez Hidetakę Miyazakiego wprowadzał nieco urozmaicenia. Rozwinięto aspekty posługiwania się niejednym rodzajem oręża. Każdej z broni musieliśmy się nauczyć. Podobnie jak dopasować odpowiednią postawę do konkretnego typu przeciwnika. Wszystko przyprawione odpowiednim proceduralem mnóstwa statystyk i przeogromnej ilości wszelkiego loot'u pochodzącego od zabijanych na drodze bohatera wrogów. W tej materii Nioh okazał się prawdziwym erpegiem. Grzebania w inwentarzu mieliśmy tu kilkukrotnie więcej niż w cyklu From Software. Konstrukcja świata również okazała się całkiem przystępna. 

Na jednej mapie gracz mógł wybrać jedną z kilku (bądź kilkunastu) misji. Te podzielono na fabularne oraz opcjonalne, wyzwanie rosło wraz z kolejnymi poziomami. Przemierzając nasączony japońskim folklorem świat gry, byłem pod wrażeniem. Godny następca Ninja Gaiden, pomimo totalnych różnic w modelu rozgrywki. NiOh określiłem w tytule akapitu jako japoński odpowiednik naszego zabójcy potworów. Kolejnym niezaprzeczalnym atutem produkcji jest wierność tamtejszym wierzeniom. Sama postać głównego bohatera jest częściowo wyjęta z historii tego kraju. Nie wspominając o całej mitologicznej otoczce w postaci choćby demonicznych Yokai. Innymi słowy, Japonia otrzymała własnego Wiedźmina. Patrząc na całokształt nietrudno o takie wnioski. Team Ninja ponownie wykonało rzemieślniczą pracę i zyskało wielu nowych zwolenników, nie tylko zakochanych w cyfrowych pięknościach generowanych przy kolejnych wariacjach Dead or Alive. Tym samym zespół zrealizował to co umie najlepiej. Wykorzystał dostępne sprawdzone patenty i dosłownie przekuł na swój unikatowy sposób. 

Jak niegdyś wprowadził Ninja Gaiden na pole trójwymiarowych slasherów, tak wraz z NiOh uczynił godnego kontynuatora tradycji souls-like, wyróżniającego się światem przedstawionym i dodatkowymi aspektami rozgrywki. Część druga nie okazała się niczym więcej niż rozwinięciem z kilkoma nowościami. Dlatego precedesor wydaje się pozycją o wiele ciekawszą, z racji większego skupienia na osi fabularnej i nie aż takiej demonologii jak w sequelu. Mimo wszystko, kilka dni temu szef Team Ninja oświadczył, iż studio zamierza zrobić nieco przerwy od NiOh. Ten zabieg ma skutkować koncentrowaniem się na nowym projekcie, przez cały rok 2021 i dalej. Czy nadszedł moment, na który fani czekają już i tak długo?

Powrót króla

Ninja Gaiden - czas na powrót Ryu Hayabusy?

Jeśli kiedykolwiek mieliście styczność z cyklem Ninja Gaiden, znacie hardkorowe możliwości tych gier. W moim przypadku debiutem okazała się Ninja Gaiden Sigma (2007, PlayStation 3), jednocześnie będące pełnym odświeżeniem tytułu z 2004 roku wydanego jedynie na klasycznego Xbox. Wraz z sukcesem nowego wizerunku marki, fani nie kryli wielkich oczekiwań co do pełnoprawnego sequela, Ninja Gaiden 2 (2008, Xbox 360). W cieniu produkcji wyszły kontrowersje na tle seksualnym co do twórcy, Tomonobu Itagakiego o rzekomym molestowaniu jednej z pracownic Tecmo. Wkrótce deweloper odszedł z szeregów wydawcy, i nigdy już nie rozbłysnął na branżowym firmamencie. W międzyczasie pojawiły się wersje dedykowane przenośnym sprzętom. Ostatnia jak dotychczas, trzecia odsłona miała w koncepcji producentów ukazać tę ludzką stronę Ryu Hayabusy. I to się udało. Niestety, narzekano w recenzjach na zbytnie uproszczenie względem poprzedniczek na rzecz narracji.

Nawet występ Troya Bakera w roli Ryu nie uratował gry. Dopiero wydana rok później edycja Razor's Edge wprowadziła nieco poprawek. Tym samym był to ostatni dedykowany występ znanego ninja. Okazjonalnie mogliśmy zagrać nim jako zawodnik w nowych odsłonach Dead or Alive. Czy to się w końcu zmieni? Team Ninja doskonale jest świadome wielu pytań dotyczących przyszłości Ninja Gaiden. Jeśli studio faktycznie zdecyduje się na ten wyczekiwany projekt, jak ostatecznie miałby wyglądać? Hardkorowe wyzwanie to obecnie domena gatunku souls-like. Po NioH zespół ponownie miałby tworzyć coś podobnego w uniwersum Hayabusy? Wtedy wielu odbiorców mogłoby uznać owy ruch za pójście na łatwiznę, lecz mimo wszystko koncepcja miałaby duże szanse się przyjąć. Gatunek slasherów z kolei od dawna nie był na pierwszym planie. Wyjątkiem są jedynie Devil May Cry 5 i nowa Bayonetta.

Powrót studia w znajome strony także mógłby okazać się powodzeniem. Pozostaje jeszcze jedna, lecz mocno dyskusyjna koncepcja. Wzorem z klasycznego Tenchu, przekształcić serię w coś na pograniczu skradanki i dynamicznej walki. Ghost of Tsushima doskonale pokazuje, że da się opracować angażujący system walki bez większych zapożyczeń. Wprawdzie mamy dzisiaj jeszcze tytułu oddające cześć idei zapoczątkowanej w Tenchu jak chociażby Aragami, lecz brak odpowiedniej siły przebicia. Marka Ninja Gaiden to wciąż szanowany znak towarowy. Niezależnie od przyjętej formy ewentualnego powrotu Hayabusy, bardzo czekamy w końcu na oficjalne potwierdzenie. 

Wielkie plany

Team Ninja zakomunikowało, że w tym roku zapowie co najmniej kilka gier. Nadal nie wiemy o jakim budżetowym rozmachu mówimy. Wydawca, czyli Tecmo słynie przecież z wielokrotnego wydawnictwa znanych hitów. Takie Dead or Alive 5/6 trafiło chyba na wszystkie znaczące platformy w kilku edycjach, o zawartości dodatkowej już nie wspominając. W lutym na PlayStation 5 oraz PC ukażą się zremasterowane wersje obu części NiOh. Miejmy nadzieję, że wśród tych szykowanych produkcji chociaż połowa okaże się czymś więcej niż tylko pełnym odświeżeniem.

To często praktykowana metoda u tej japońskiej firmy. Ciężko na chwilę obecną stwierdzić cokolwiek. Nie wiemy jaki będzie to rok pod względem masowych imprez związanych z grami, czy wciąż pozostaną w użyciu eventy online. Przez siedem ostatnich lat Team Ninja pracowało nad marką NiOh, więc przystąpienie do pełnej produkcji nad kolejnymi tytułami jeszcze trochę potrwa. Czy tego chcemy czy nie, minie jeszcze kilka dobrych lat zanim Ryu Hayabusa sięgnie po swój miecz. Jeśli kiedykolwiek jeszcze to uczyni. 

Źródło: własne
Krzysztof Grabarczyk Strona autora
cropper