Trofea mogą uzależniać, ale to dobry sposób na przedłużenie zabawy z ulubionymi grami
Trofea (czy też osiągnięcia) są z nami od kilkunastu lat. Można powiedzieć, że to temat na wskroś przewałkowany, ale po ostatnim artykule Mateusza, widzę że jednak nie końca pojmuje się ich ideę. Dlatego też postanowiłem się wypowiedzieć - jako osoba, która w miarę aktywnie zbiera trofea.
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla większości osób pojęcie "calakowania" gier to termin obcy - a przynajmniej taki, o którym mają nikłe pojęcie, bo sami raczej tego nie robią. Statystyki (nawet te oparte na trofeach i ich "popularności") pokazują, że często mniej niż połowa graczy kończy wątek fabularny w większości gier. Gdzie w takim razie mówić o jakimkolwiek zdobywaniu platyn, 100% trofeów, czy wszystkiego co tylko można w danej grze. Mowy nie ma. Mnie osobiście nie obchodzi jak inni ludzie sobie grają - jestem tylko ja i moje wirtualne podwóreczko pełne żelastwa. Gorzej jak mi ktoś na nie włazi, albo zagląda przez płot i mówi, że "chyba jakiś chory" - taka mała, (chyba) nie do końca trafna dygresja. Pojawiła się tutaj jednak, bo wielokrotnie widziałem komentarze, których treść jest (mówiąc dosadnie) obraźliwa dla tych, którzy te trofea/osiągnięcia zdobywają. Tak jest jednak ze wszystkim co ludziom obce, o czym chyba wszyscy uświadamiamy się każdego dnia. Przechodząc jednak do sedna - w tym tekście przedstawię swoje spojrzenie na omawiane trofea.
A to synku, są gry
Przygodę z grami zacząłem dość dawno zaczynając od Amigi 1200 - pierwsze kroki w temacie stawiałem jeszcze przed pójściem do przedszkola. Grać "na dobre" zacząłem jednak w podstawówce, wciąż na tym samym sprzęcie. Wtedy jeszcze nie myślałem o żadnym calakowaniu. Moim celem było przede wszystkim ukończenie danej gry. Celowałem głównie w platformówki - pamięć nieco mnie zawodzi w tym temacie i nie wszystkie tytuły dobrze pamiętam, ale Superfrog, Aladyn od Disneya i gra z Trolem w roli głównej były moimi ulubionymi. Kończyłem je więc wielokrotnie, śrubując co raz to lepsze rekordy. Do "superżaby" wracałem też po to, aby w końcu dostać się do niedorysowanej części ostatniego (jeśli mnie pamięć nie myli) poziomu.
Później przyszło pierwsze PlayStation, wraz z nim pierwsza odsłona serii Rayman (do dziś niedościgniona w serii), Metal Gear Solid i wiele innych gier, wymienianie których nie ma teraz większego sensu. Trzymając się jednak tematu, to właśnie na tej platformie i w tym stosunkowo młodym wieku postawiłem sobie za cel zdobycie wszystkiego, co tylko możliwe w ulubionych grach. Dlatego też ukończyłem obie części Raymana na 100% (tu nawet kilkukrotnie), zwiedziłem wszystkie możliwe planety w Terracon zdobywając każdy skarb i spróbowałem swoich sił na poziomie Extreme w Metal Gear Solid - oceny Big Boss nigdy nie udało mi się jednak zdobyć.
Granie w ten sposób dawało mi sporo frajdy, choć bez żadnych gróźb przyznam się, że przysparzało też frustracji - tylko czy każdy z nas choć raz nie zdenerwował się jakimiś niepowodzeniami podczas prób ukończenia głównego wątku? No właśnie. Nigdy złego słowa nie powiem o pierwszym, czy drugim Medal of Honor (absolutne mistrzostwo!), ale nieźle się napociłem podczas zdobywania w każdej misji trzech złotych gwiazdek na poziomie Hard. Tańczące psy, bądź te z panzerfaustem z Medal of Honor: Underground wspominam do dziś - nie ze zgrozą, a z czymś co powszechnie określa się uśmiechem.
Tylko krzesło, ja i... moja kolekcja.
Na będących wtedy w użyciu kartach pamięci, niektóre zapisy z gier podczas przeglądania ich w menu konsoli, pokazywały w jakim procencie ukończyliśmy daną produkcję. Taki Rayman 2: The Great Escape informował ile "lumów" zdobyliśmy i w jakim czasie - to jeden przykład. Zwykle był to jednak po prostu tytuł gry, ewentualnie czas zabawy i scenariusz, który ostatnio ogrywaliśmy - tu kłania się choćby seria Resident Evil. Lubiłem więc widzieć, że dany zapis mam na 100% podczas przeglądania zawartości karty. Jeśli więc bardzo lubiłem daną grę, chciałem zrobić w niej wszystko - i taki zapis był tego przypieczętowaniem.
Jeśli chodzi o gry, których nie lubiłem to po prostu sprawę olewałem - choć prawie zawsze kończyłem choćby wątek główny. Po takim wydarzeniu zapis znikał z karty pamięci, a ja o tytule zapominałem i brałem się za coś, co faktycznie mi się podobało. Miałem o tyle szczęścia, że zapisów usuwać nie musiałem, bo kart pamięci w domu było wystarczająco. Z biegiem lat tylko mi ich przybywało, więc nie musiałem się nad tym głowić. Też nie chciałbym ich usuwać, bo w wielu grach dostawało się nagrody - jak choćby dodatkowe poziomy, wyjątkowe stroje, czy możliwości. Za to bardzo szanowałem serię Capcomu o zombie, czy też uwielbiane Dino Crisis.
Po latach pierwsze PlayStation zostało zastąpione PC. Wtedy, kiedy na rynku była już druga konsola Sony. Na komputerze osobistym wciąż "maksowałem" gry - najwięcej czasu spędziłem przy Medal of Honor: Allied Assault, Need for Speed Underground, czy kultowej produkcji noszącej tytuł Mafia: The City of Lost Heaven. Wymieniam te gry, bo to właśnie je "calakowałem" wielokrotnie, bo dawało mi to masę frajdy. Zdarzało się też, że stawiałem sobie własne wyzwania - jak choćby ukończenie Mafii w ten sposób, aby na każdym zapisie widoczne było 100% HP. W tym miejscu wielu z Was pewnie się zdziwi, ale po kilkudziesięciu przejściach przyszło mi to wręcz naturalnie.
Po kilku latach zaopatrzyłem się w swoje własne PlayStation 2 - to "rodzinne" pojawiało się i znikało, dlatego moja przygoda z tym sprzętem była do tego czasu nieco przelotna. Najważniejsze mi gry poznałem, ale o "calakowaniu" nie było mowy. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że moim ulubionym w tamtym czasie gatunkiem było jRPG. Tutaj zaczęła się prawdziwa zabawa - którą pewnie wielu z Was określi bardziej jako pracę. Z takich rzeczy wartych wymienienia, jest choćby spędzenie ponad 600 godzin w Dragon Quest VIII: Journey of the Cursed King, w którym za cel postawiłem sobie pełne uzupełnienie bestiariusza.
Rzecz polegała na ubijaniu każdego z potworów tak długo, aż wyrzuci choćby jedną sztukę każdego przedmiotu jaki można od niego otrzymać. Oczywiście był to mój ostatni cel, który udało mi się osiągnąć - bo wszystko inne już dawno było zrobione. Żeby nie było - każdy tzw. "grind" uprzyjemniałem sobie słuchaniem ulubionej muzyki. Samą grę po prostu na tyle uwielbiałem, że nie dawała mi spokoju i ciągle do niej wracałem. Blisko 2 setki godzin spędziłem też w Metal Gear Solid 2: Substance zajmując pierwsze miejsca w dodatkowych misjach.
Takich gier było całkiem sporo. Nie udało mi się zdobyć natomiast wszystkich trofeów w Star Ocean: Till the End of Time - tak, to w tej grze po raz pierwszy spotkałem się z czymś, co można w ten sposób określić. To był osobny plik na karcie pamięci, który całkiem sporo zajmował. Zadania tam zawarte bardzo przypominają to, co widzimy dzisiaj w wielu zestawach pucharków. Nie zdobyłem ich wszystkich, bo odkryłem PlayStation 3 i na tę platformę niemal w pełni się przeniosłem.
Wszystko jest dla ludzi
Gwoli ścisłości, wiedziałem o istnieniu trofeów jeszcze przed zakupem konsoli, ale nie interesowałem się nimi. Ponadto, często drażniły mnie powiadomienia o zdobywaniu ich - zwłaszcza w horrorach, co w moim odczuciu psuło klimat. Kilkanaście gier przeszedłem więc prawie w ogóle się nimi nie przejmując. Sytuacja się zmieniła kiedy po latach wróciłem do uwielbianego Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots. Przejrzałem trofea i stwierdziłem, że to w zasadzie to, co sam bym zrobił jeszcze za czasów PlayStation 2. Postanowiłem więc trochę się pomęczyć i podołać temu wyzwaniu. Nie było to takie trudne, a obecność tej platyny jakoś cieszyła oko. Od tamtej pory zacząłem zwracać większą uwagę na te wirtualne "nagrody".
Wciąż jednak stanowiły dla mnie przystawkę do głównego dania i zdobywałem je wyrywkowo. Często mnie drażniły, bo jednak odbiegały od tego co się robi podczas tego nieszczęsnego calakowania. Do dziś nie znoszę trofeów z gier wieloosobowych, które jeszcze za czasów PlayStation 3 polegały na szalonym grindzie - jak choćby Medal of Honor: Warfighter i zabicie co najmniej 20 innych graczy każdą bronią dostępną w grze (tych jest ponad 200). Absurd. Nie jest to nic co przychodzi podczas naturalnej gry, bo przecież znajdujemy zwykle swoją klasę, broń i przy niej zostajemy. Tu natomiast twórcy wymagają od nas porzucenie ulubionej broni i używanie niechcianej. Oczywiście o ile chcemy to platynowe trofeum, czy też jeszcze te spoza podstawowego zestawu.
Dodajmy do tego jeszcze trofea typu "będąc podpalonym zrób piruet na głowie przeciwnika, po czym dosiądź w locie jego świni, a następnie podczas jazdy ugryź ją w udo". Owszem, zdarza mi się robić takie głupoty, ale gry z podobnymi zestawami czekają latami na moim profilu na to, aż w końcu siądę i to zrobię. Zwykle się to nie zdarza i sobie tam po prostu zalegają, drażniąc mojego wewnętrznego pedanta. W przypadku trofeów online, problemem są też wyłączane z czasem serwery, co po prostu uniemożliwia skompletowanie zestawu. W związku z tym chciałbym, aby pojawiła się możliwość usuwania trofeów, abym mógł mieć porządek na swoim profilu. Dawniej po sprzedanej grze nie było ani śladu (chyba że zostawiliśmy sobie zapis), teraz niestety zostaje na liście trofeów.
No i co ci da ten wirtualny pucharek?
Po co sobie spoilerować albo już z góry zakładać, jaki styl rozgrywki mam preferować, aby wbić dane osiągnięcie, które nic mi nie da. W PlayStation 4 było inaczej - a wszystko to przez platyny, które początkowo mnie zauroczyły, lecz z każdym miesiącem posiadania PS4 coraz bardziej je nienawidziłem. (...) Szczerze? Niezbyt interesowało mnie to, że często odkrywając ukryte trofeum popsuje sobie rozgrywkę. Najbardziej w ten sposób popsułem sobie wyjątkową historię w tzw. Thronebreakerze od CD Projekt RED, bowiem nie chciałem kończyć około 40-godzinnej zabawy po raz drugi. Niektóre postacie specjalnie zabiłem mimo tego, iż serce podpowiadało coś innego, a co gorsza, niektórych złoczyńców puściłem płazem, choć dopuścili się karygodnych czynów.
Odnosząc się do tekstu Mateusza - nigdy nie zdarzyło mi się trafić na spoilery podczas przeglądania trofeów (to samo może się stać podczas grania z solucją - przecież zaglądając do takowej wiemy z czym to się wiążę). Zwykle sprawdzam je przed zagraniem, ale bez zbytniego wtajemniczania się. Pierwsze przejście jest totalnie moje - staram się tylko dowiedzieć, z jak trudnym i czasochłonnym zestawem mam do czynienia, i jak wiele rzeczy może mnie zmusić do ponownego przejścia. Trofea do pominięcia staram się zrobić od razu, ale i w tym temacie różnie można sobie poradzić (choćby zgrywaniem zapisu). Częściej jednak zdarza mi się olewać temat i zostawiać to na kolejne przejścia - jak choćby w przypadku Tomb Raider i trofeów związanych z zabijaniem przeciwników w konkretny sposób - ten po pewnym postępie fabularnym przestaje być możliwy.
Zdarzało mi się maksować gry, które mi się nie podobały, albo podobały mi się średnio. Takim tytułem bez wątpienia będzie Enemy Front, czy Assassin's Creed II. Albo seria Uncharted. Teraz podobne gry ukrywam, tak aby nie były widoczne na PSN Profiles - jedyny znany mi sposób, dzięki któremu mogę udawać, że w niektóre gry nigdy nie grałem. Samo zdobycie platyny jeśli jest więcej trofeów, mi nie wystarczy - dlatego takie gry jak Uncharted 2: Pośród złodziei mam ukryte, mimo iż platynę w niej posiadam. Nie udało mi się przed zamknięciem serwerów zdobyć tych pozostałych.
Doszliśmy do podsumowania tego przydługiego tekstu. Maksowanie gier towarzyszy mi od zawsze - teraz po prostu zmieniła się forma robienia tego. Zdobywanie wszystkiego co możliwe w danej grze zamieniłem na zdobywanie wszystkich trofeów. I tak jak było od zawsze - robienie tego to dobry sposób na przedłużenie zabawy z lubianą grą, najczęściej w sposób przyjemny. Nie wyobrażam sobie kupić gry za blisko 300zł i po maksymalnie 20 godzinach odstawić ją na półkę. I to nawet nie tylko o to chodzi. Dzięki maksowaniu gier poznałem wiele z nich od tak zwanej podszewki. Poznałem wiele ciekawych historii, mechanik i dodatkowo kolejny raz przetestowałem swoje umiejętności i cierpliwość. Czy mi to coś daje? Tyle samo co granie, czy obejrzenie filmu. Po zrobieniu 100% myślę za jaki tytuł wziąć się w następnej kolejności.
Trochę ponarzekałem, ale tak właśnie wygląda temat platyn z mojej perspektywy. Widzę niejednokrotnie, że wiele osób myśli podobnie, męcząc się w niektórych produkcjach, co nie jest już przyjemnością z grania w gry wideo, a bardziej wymyślonym przez społeczność PlayStation obowiązkiem niemalże każdego posiadacza PlayStation. Nie masz platyn? Jesteś "gamingową dziewicą" - z takimi frazami często spotkałem się na rozmaitych forach.
Nie wiem na jakie fora internetowe uczęszcza mój redakcyjny kolega Mateusz, ale ja z krytyką osób nie zdobywających platyn się nie spotykam, nawet na PSN Profiles, gdzie przesiaduję całkiem sporo. I tak jak wspominałem na początku tekstu - statystyki pokazują, że tymi trofeami przejmuje się niewielki procent graczy. Popularność platyn najchętniej maksowanych gier (ale przy tym naprawdę lubianych przez niemal każdego) sięga niespełna 5% - choćby w takim God of War (2018). Znacznie popularniejszą platyną jest ta w Final Fantasy XV (ponad 8%), ale stawiam, że to zasługa fandomu, który zapełniają ludzie od lat parający się wyciskaniem wszystkiego z tej serii.
W tym wszystkim trzeba oczywiście wziąć pod uwagę ilość posiadaczy danej gry oraz to, ile osób tak naprawdę aktualizuje swoje trofea. Nie możemy też zakładać że każda platyna pochodzi od innego gracza, bo ci mogą przecież zdobywać je kilkukrotnie na różnych kontach. Daje to jednak pewne spojrzenie na to, jak popularna jest to zabawa.
Może to jak najbardziej uzależniać, ale tak jest ze wszystkim. W moim przypadku najgorszym jest chęć posiadania perfekcyjnej listy, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że nigdy tego nie osiągnę i też w żaden sposób nie panikuję z tego powodu. Po prostu wracam do gier kiedy mam na to ochotę i przy okazji je maksuję. Wciąż będę próbował zrobić to przeklęte trofeum w Max Payne 3, czy uporać się z Mein Lieben w Wolfenstein II: The New Colossus. Na spokojnie jednak, we własnym tempie i bez pośpiechu.
Przeczytaj również
Komentarze (78)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych